poniedziałek, 16 marca 2015

Pieluszki wielorazowe - od czego zacząć?

   Koleżanka z warsztatów dla rodziców powiedziała Ci o wielorazówkach lub przeczytałaś o nich na serwisie paretntingowym. Temat Cię zaciekawił. Wiele zalet: ekologicznie, zdrowo, modnie, a przede wszystkim tanio. Wujek Google już Ci wskazał sklepy z asortymentem, ale Ty nadal nie wiesz... od czego zacząć?
   Szerząc pozytywną opinię na temat wielorazówek, już wiele razy słyszałam to pytanie (pozdro dla Izy;-]). Szczerze mówiąc, nie dziwi mnie kiedy sobie przypomnę jak ja zaczynałam. Nie miałam bladego pojęcia czym w praktyce różni się otulacz od kieszonki, co to jest formowanka albo klips do pieluchy składanej. Jeszcze pranie, przechowywanie, stripping?!?! O fak, czarna magia! Nie wiedziałam co będzie najlepsze na początek, dla małego dziecka i dla początkującego rodzica. A do tego jaka ilość, a przy okazji może jaka marka...?
   Więc teraz drodzy Rodzice, ok, Mamy, bo facetów to... kupa (?) obchodzi, polecę Wam moją wersję dla początkujących Wielorazowców. Ten zestaw zawiera to co musisz mieć dla dziecka niezależnie w którym miesiącu jego życia zachciałaś korzystać z tych pieluch. Później opiszę wersję wzbogaconą, czy "od urodzenia".


   Wytłumaczę dlaczego taki zestaw.  Jako doświadczona mama w tych sprawach, wiem, że mój gust się bardzo zmienił co do pieluszek, gatunków i producentów. Nie ma sensu na dzień dobry, obkupywać się po pachy. Nawet jeżeli boisz się wydać za dużo na przesyłkę, to Ci się opłaci! Na zaznajomienie się z tematem dwa otulacze one size w zupełności wystarczą. Kiedy zdejmujesz z dziecka ten zużyty od razu po zmianie pieluchy przepierz go ręcznie w wodzie i odłóż do wyschnięcia. Za dwie godziny będzie gotowy do roboty, a pamiętaj, otulacz zmienia się co 2-3 przewinięcia, chyba, że bardzo się zabrudził. Więc, dwa dobrej jakości otulacze załatwią sprawę. Przy małym dziecku (u mnie do 8 mc) będziesz korzystać z jednego wkładu naraz, 6-8 wkładek wystarczy Ci na dobę. Jak na początek, tyle Ci wystarczy, żeby poznać które wkłady są dla Was najlepsze (mój test wkładów znajdziesz tutaj). Po tygodniu czy dwóch, dokupisz te które najlepiej się sprawdzają. Poza tym zawsze możesz pomóc sobie tetrą. Papierki jednorazowe zakłada się za każdym razem, o ile się sprawdzają. Przy mlecznych kupach podobno nie zdają egzaminu. Ale warto to sprawdzić, bo znacznie ułatwia pracę!
Naturalny olejek dodaje się do wiaderka i woreczka na brudne pieluchy w którym trzymasz je do czasu prania. Działa antybakteryjnie i zabija nieprzyjemny zapach. Samo wiaderko musi być ze szczelną pokrywką, na tyle duże żeby pomieścić kilka pieluch, a zakładamy, że będziesz mieć ich więcej... ;) Woreczek jest niezbędny na spacery,choć wiele osób które zaczynają z wielo, boją się zakładać je dzieciom na wyjścia... Nie wymieniłam środka piorącego, bo ten zestaw "minimum" zakłada pranie pieluch w połowie zalecanej dawki proszku dziecięcego którego już i tak używasz i masz w domu.
   Oczywiście asortyment wielorazówkowy jest olbrzymi, ale zestaw który polecam jest najbardziej dostępny, wymaga posiadania najmniejszej liczby części (np. przy kieszonkach wyszłoby znacznie więcej elementów) i jest prosty w użyciu. No i minimalistyczny ;-) Z czasem, jak się wciągniesz w pieluchy, co nie jest wcale takie pewne, poznasz inne triki i sprzęty :)

   Jak wspominałam, jest rzecz którą warto mieć zaczynają pieluchowanie od urodzenia, zwłaszcza przy bardzo drobnych dzieciach... Chodzi o pieluszki w rozmiarze nju born, zwykle od 2 do 5 kilogramów. Ignaś urodził się ważąc 2,25 kg, ale nie miałam takich otulaczy, właściwie chociaż jeden by mnie urządził... W całym zamieszaniu, nie przyszło mi do głowy żeby szukać takich małych pieluszek, więc był problem...

   Więc to tyle! Jak wspominałam, zestaw minimum. Gdybyście miały pytania, piszcie! ;)


niedziela, 8 marca 2015

BLW dla leniwych

   Jak już miałam okazję wspominać, rozszerzam dietę Ignasia metodą mieszaną, czyli papkowo - beelwuową. Ze dwa posiłki łyżeczką (uczy się samodzielnie jej używać!) a resztą jak... ręką złapie ;-) Dlaczego akurat taki wariant wybrałam? Bo z całym szacunkiem dla  szanownego BLW, ale moja matczyna intuicja (a z nią się nie dyskutuje) podpowiada mi, że karmienie łyżeczką we właściwym stopniu, jeszcze żadnemu dziecku nie zaszkodziło. Jednocześnie pozwala mi nieco przyśpieszyć proces karmienia, kiedy na przykład śpieszy nam się z wyjściem z domu, daje mi pewność, że Ignaś coś zjadł i oszczędza wszechobecnego bałaganu. Karmienie łyżeczką nie oznacza dla mnie podawania dziecku aksamitnie gładkiej papki, to też jedzenie kaszy, gulaszu warzywnego czy twarożku.


    Jako, że instytucja Matki jest mocno nadwyrężona czasowo, zwykle gotuję jeden obiad i w odpowiednim momencie odkładam na bok 3 łyżki dla Księciunia. Dla przykładu, tę oto jaglankę z pieczarkami, pietruszką i karmelizowanymi pestkami dyni pozbawiłam ww. trzech łyżek, na etapie ugotowanej jaglanki z częścią pieczarek (przyprawioną). Obiad dla Ignasia gotowy(ha!). Dziękuję.


   Jak tak teraz o tym myślę, to najpewniej Ignaś zje ten obiad łyżeczką trzymaną moją dłonią... więc coś tu się, kurna, nie zgadza...! Z tym BLW znaczy... Ale z drugiej strony, jeżeli mówimy o zasadzie gotowania, to by się sprawdzało :) Zresztą zobaczymy jutro, czy mu zasmakuje...

poniedziałek, 2 marca 2015

Laktacyjna depresja, czyli jak rozmawiać z niekarmiącą

   Choć minął już ponad rok odkąd zostałam matką i ponad pół roku odkąd przestałam karmić i mieć jakąkolwiek nadzieję na wykarmienie Ignasia, smak porażki pozostał.


   Należę do grona kobiet które bardzo chciały, ale nie mogły karmić. To duży kaliber w skali matczynej bezradności. Poczucie porażki z laktacją porównuję do porażki jaką odczuwają matki które marzyły o naturalnym porodzie, a nie ze swojej woli urodziły przez cięcie. Do tej grupy też się zaliczam. Cóż...
   Kiedy rozmawiam z kobietami które przeżyły to co ja, doskonale rozumiem ich rozczarowanie. Przez wiele miesięcy knuły fantastyczny plan na Wielki Dzień albo wyobrażały sobie macierzyństwo bez przeszkód, zgodnie z planem. Tymczasem dupa. Nocne kolki, zmęczenie, dzieci nieodkładalne, bejbi blus, brak tego, tamtego... brak mleka. W dodatku z poczuciem osamotnienia, bo choćby z całych sił się starał, to mąż z siebie ani kropli mleka nie wydusi. Przez 4,5 miesiąca kiedy karmiłam (dokarmiałam) piersią, oraz przez kolejnych kilka miesięcy kiedy totalnie nie byłam pogodzona z porażką laktacyjną, słyszałam różne teksty. Najczęściej padały w dobrej wierze, ale nie wszystko złoto co się świeci. Jako doświadczona w tym temacie, wiem teraz, co mogłabym powiedzieć innej matce i co było dla mnie najcenniejsze. No, więc proszę... opowiem Wam jak rozmawiać z niekarmiącą.
  • Powiedz mi, że robię wszystko co w mojej mocy i jeżeli choć trochę karmię, to przypomnij mi, że to wielka rzecz.
    Bo tak właśnie jest, a ja zrozumiałam to bardzo późno, może nawet za późno. Cała ta sprawa laktacyjna była dla mnie olbrzymim stresem (i może nawet przeciągającą się depresją poporodową). Gdybym przyjęła stanowisko zwyciężczyni, może potrafiłabym się rozluźnić, a mleko by samo popłynęło..?
  • I tylko nie mów mi, że Twoja szwagierka też tak miała i jakoś to się skończyło. 
    Każdy kobieta i jej organizm jest inny, w sumie z indywidualnością dziecka, szansa, że historia jednej matki może się powtórzyć jest naprawdę marna. Wiele razy szukałam podobnego przebiegu akcji w opowieściach innych matek, i wiecie co? I nic. Nie znalazłam, analizowanie każdego, drobnego szczegółu doprowadzało mnie do obsesji. Robiłam sobie ogromną nadzieję, stosowałam się do ich trików, które u mnie za nic się nie sprawdzały (a jak się potem dowiedziałam, były bezsensowne). Tę opowieść, po prostu, sobie daruj. 
  • Ale jeżeli, pomógł jej ktoś kto zjadł na tym zęby, załatw mi jego numer.
    Z historii innych kobiet najbardziej może się przydać informacja, gdzie znalazła fachową pomoc. Tutaj ważna informacja: taka pomoc istnieje! Najważniejsze, żeby jak najszybciej się zwrócić o nią do profesjonalisty. Dla mnie oznacza to co najmniej doradcę laktacyjnego, ale szczególnie liderkę La Leche Ligue. W Polsce są takie liderki aż... dwie. No, wiem, wiem, brzmi kiepsko. Ale do niedawna była jedna, więc jest coraz lepiej. Dziewczyny są fantastyczne i mają taką wiedzę której nie znajdziecie w żadnej najmądrzejszej książce.
  • Nie mów, że na mleku modyfikowanym rosną takie zdrowe dzieci.
    Odejdź! Jeżeli chcesz mnie tak pocieszać, to odejdź.
   We wspieraniu kobiety niekarmiącej, w zasadzie już wiele więcej lepiej nie mówić. Tak jak napisałam, powtarzanie "wiesz, bo u mnie to było tak...." robi tylko mętlik w głowie. Ja, z każdą parą otwierających się ust aby opowiedzieć swoją historię, bardzo wierzyłam, że usłyszę receptę na sukces. Wystarczy, że zrobię tak jak ona i będzie cacy! Nie. Sukces nie nadszedł, jak się okazało wcale. Nawet jeżeli niekarmiąca nalega, ja bym radziła nie opowiadać jej za dużo, ona musi skupić się na sobie, na dziecku. Zapewnić sobie spokój duchowy, wyciszenie.
   Najlepszą rzeczą jaką można zrobić dla kobiety walczącej z depresją laktacyjną, jest zapewnienie jej spokoju i czasu potrzebnego do pogodzenia się z przegraną. Najlepiej nie poruszać tematów laktacyjnych, unikać dyskusji na ten temat, ale wsłuchać kiedy będzie potrzebowała rozmowy.
   Magda Karpienia powiedziała mi, kiedy już ostatecznie padłam w walce, że czas leczy rany, żebym dała sobie szansę na żałobę, nie wstydziła się tego przed sobą ani przed innymi. Jeżeli któraś mama by mnie zapytała, to co to właściwie oznacza? Odpowiedziałabym jej, żeby szukała w sobie spokoju "Już nie karmię/nie udało mi się karmić, ale to nie czyni ze mnie gorszej matki." Powiedziałabym żeby nie wstydziła się łez i smutku. Ta walka, jak każda, była męcząca i wymaga czasu rekonwalescencji, ale to właśnie silne i wyjątkowe kobiety ją podejmują! Sukces tkwi w każdej kropli, ale również w wytrwałości, zaangażowaniu i podjętej próbie. 
  
 Gdyby któraś z Was chciała porozmawiać o tym bardziej prywatnie, to śmiało napisz do mnie maila.