środa, 28 stycznia 2015

Odliczam dni do balangi

    Naprawdę?! Naprawdę minął już prawie rok?! Uszczypnijcie mnie! Świetnie pamiętam co działo się dwanaście miesięcy temu. W piątek trafiłam do szpitala na takie tam rutynowe, a po trzech dniach był na świecie Ignaś. A teraz, lista gości, sprzątanie w domu... robimy urodziny!


     Z okazji urodzin zaprojektowałam zestaw dekoracji które wydrukuję i wytnę na niedzielne przyjęcie. Chętnie się z Wami podzielę efektem mojej pracy, ale teraz to przecież tajemnica ;-)
Na zachętę, jedna ze stron zaproszenia na Ignasia urodziny, które wysyłaliśmy naszym gościom...

sobota, 24 stycznia 2015

Cukier? Nie, dziękuję (I od dziecka też wara!)

     - Dam mu ciasteczko, co?
     - Nie, dziękujemy, Ignaś nie jada słodyczy.
     - Ale dlaczego? - Szeroko otwarte oczy i zaniepokojona mina. - Czy coś mu dolega?
Zwykle w tym miejscu zacinam się, bo wiem do czego zmierza ta rozmowa. Wiem, niestety, z doświadczenia. Są dwie opcje. Tłumaczę jak bardzo niepotrzebny do szczęścia jest nadmiar cukru i jak bardzo przy tym szkodliwy jest dla zdrowia, w odpowiedzi napotykam... wersja pierwsza, niezrozumienie z buntem. 
    - Ale dlaczego? Moje dziecko je cztery pączki dziennie i pije oranżadę do obiadu i co, chyba nie powiesz mi, że ma problemy ze zdrowiem?!
Na takie argumenty zwykle nie mam cierpliwości odpowiadać. Kijem Wisły nie zawrócę, a już i tak zbyt wiele czasu straciłam na przekonywanie w takich sytuacjach. 
   Wersja druga, jest dłuższa i mylnie dająca mi nadzieję, że uda mi się kogoś sprowadzić na lepszą drogę żywieniową.
    - Kurcze, niemożliwe... Patrz, a kto by pomyślał, że to takie niezdrowe... A powiedz, to czym ty to zastępujesz? - I ta rozmowa może trwać godzinami. Opowiadam, opowiadam a i tak widzę późniejsze marne efekty.




Ale! Ale na samej rozmowie się czasami nie kończy...

Jest jeszcze opcja ja wiem lepiej. To zwykle spotykana pośród babć i cioć. Niestety, często też dotyka kwestii wegetarianizmu u dzieci. Lepiej Wiedzący uważają, że z jakiś przyczyn mają prawo do decydowania za nas (rodziców) w sprawach dotyczących naszych dzieci. Świadczy o tym fakt, że np. sami kiedy wychowywali małe dzieci i są rodzicami, ale czasami wystarczy, że mieli młodsze rodzeństwo, pracują z dziećmi a w ekstremalnych przypadkach ich znajomi mają dzieci. Najmniej pożądana odmiana to taka kiedy ten ktoś litościwym spojrzeniem daje znać, że jak tylko znikniesz z pola widzenia, zrobi z dzieckiem co będzie mu się podobać. 
   - Matki nie ma, chodź, pokażę ci jak smakują landrynki!

Przy odrobinie szczęścia, trafimy na rodzice nie pozwolili. Kiedy tylko dziecko rzuci spojrzenie w kierunku tacy z ociekającymi lukrem i barwnikami słodkościami, usłyszy (w.w.) tekst o marności rodziców. Dla mnie to mimo wszystko lepsze, niż okazjonalne obżarstwo wbrew mojej woli. Uważam, za rewelacyjne jeżeli niania dla naszego dziecka wyznaję tę zasadę. Nie próbuje mnie przekonać ani dokarmiać cukrem małego człowieka. Rodzic tak zdecydował i tak będzie. Zostawiam na stole ciasteczka orkiszowe bez cukru, garść bakalii, świeże jabłko i sprawa załatwiona. Coś wybiorą!

Skoro już tak idę w tę optymistyczną stronę, to muszę wspomnieć, że są też zwolennicy moich teorii, z którymi przybijam piątki;-) Zdrowe odżywianie, nie jest już wiedzą zarezerwowaną dla sekciarzy, zielarzy i hipsterów. To coś co jest na wyciągnięcie ręki, coś co znajdziesz w gazetach, internecie, na warsztatach dla dzieci, o książkach nie wspomnę. I bardzo dobrze!

Wracając do pytania z początku posta.
Nie, jest zdrowy i właśnie dlatego bo nie je słodyczy. Ignaś je cukier... w owocach, warzywach, naturalnych sokach. Wiem, że nie obronię go przed jedzeniem słodkości, ale mnie wystarczy, że dam mu szansę na pokochanie smaku naturalnego cukru a chwile łakomstwa przesunę tak długa jak się da! 

Czy jem słodycze? Chcę dawać mu przykład, ale to dla siebie odżywiam się najlepiej jak umiem. Jednak jem ciasta mojego wypieku zawierające dosładzacze, słodzę kawę (to jedyny napój który słodzę, ale samą kawę pijam okazjonalnie), jem owoce, bakalie, pije soki. Od święta zdarza mi się coś z czarnej listy. Pewnie jest kilka produktów słodkich których za nic bym nie dała teraz Ignaśkowi, ale nie czuję się z tego powodu winna i niekonsekwentna, bo alkohol też piję i też bym mu za nic nie dała. 

Przyjdzie pora, że nie będę mu zabraniała jedzenia białego cukru, ale nie mam zamiaru przyłożyć do tego ręki.

wtorek, 13 stycznia 2015

Urlop w Berlinie

   Zaraz miną dwa tygodnie od naszego powrotu z Berlina więc daję znać jak było! ;-) Było: miejsko, umiarkowanie zimno, pysznie, wesoło i rodzinnie. Czyli dla mnie wyjazd był super. Świetnie, że udało nam się wyrwać na jakiś czas razem bo w ostatnim roku nie mieliśmy ku temu wielu okazji. Jeszcze bardziej cieszy mnie, że to właśnie Berlin.









   Odstawiliśmy auto na parking i przez cztery dni jeździliśmy po całym mieście zwiedzając różne zakamarki. Wspomniany wyżej wurst nie zaliczał się do naszych przysmaków, ale głupio było przeoczyć. Naszym berlińskim numerem jeden jest zdecydowanie kuchnia hinduska, bo pomimo wszelkich starań nie dotarliśmy do jamajskiej (właściwie dojechaliśmy, ale była zamknięta).
   Nasłuchaliśmy się wiele jak wspaniałym dla dzieci i rodziców jest ten kraj. Jasne, mieszkając w lesie, a zresztą będą wcześniej w DE bez dziecka, nie zwracaliśmy na to uwagi. Ale zważywszy na pochwały tego prorodzinnego kraju bacznie wypatrywałam udogodnień. I szczerze... żadne halo! Krzesełka w restauracjach dostępne tak jak u nas, czyli czasami nie mają. O przewijak to już zupełnie ciężko. Podjazdy dla wózków, są ale nie zawsze, nie wszędzie a czasami trzeba dojść. Najbardziej wkurzające było bezsensowne obchodzenie metra. Schodami banał, ale żeby dojść do windy robiliśmy kilometry... Nigdzie nie widziałam pomieszczeń dla matki z dzieckiem, podgrzewaczy posiłku czy innych wyjątkowych pomocy rodzicielskich. Opowieści o tym jak tam jest lepiej wsadzam między bajki ;-)
   Najważniejsze, że wyrwaliśmy się z Łodzi, z domu i spędziliśmy czas razem, do tego odwiedzając ciocię Ignaśka. 
   Berlin, wrócimy wkrótce!

środa, 7 stycznia 2015

11 miesięcy

   To już ostatnie chwile zanim mój Mały Chłopiec skończy pierwszy rok! Będziemy operować już latami mówiąc o jego wieku! ;-) Aż się łza w oku kręci... Jedenaście miesięcy temu byłam mega przejęta sesją egzaminacyjną, jednocześnie próbując zaliczyć ile się da zanim Mały Człowiek pojawił się na świecie i oszczędzać w największym stopniu bo było już wiadomo, że sprawy mogą się potoczyć inaczej.


   Ignaś rozwija się w niesamowitym tempie. Pewnie mówi tak każdy rodzic o swoim niemowlaku, ale tak naprawdę jest! Przynajmniej ja tak to widzę ;-P Ignaś waży już ok. 11 kg, jego wzrost to ok. 80 cm. Ubranka nosi w rozmiarach 74 - 80 w zależności o marki i ogólnego stanu. Stałym elementem garderoby są buciki (rozm. 20/21) ze sztywną podeszwą, od jesieni zakładane na spacery, a nieco krócej paraduje w nich również w domu.
   Dziennie zjada... różnie. Około 4-6 posiłków mlecznych, różnica jest aż o dwa posiłki bo czasami przesypia w nocy dziesięć godzin, a innym razem budzi się 2-3 razy na mleko. Szczęśliwie od kilku dni budzi się rzadziej ;-) Dostaje 150 - 180 ml HiPP Bio Combiotik 2, (o, rety! lada dzień będzie 3-ka!) od czasu do czasu dodaję kaszki ale nie widzę różnicy np. w jakości snu. Poza tym zjada już(!) dwa posiłki dziennie w stałej formie. Tutaj muszę się zatrzymać, bo temat jedzenia jest bardziej złożony. Początkowo byłam dużą zwolenniczką BLW i zgodnie z restrykcyjnymi zasadami wprowadzałam Ignasiowi stałe pokarmy. Dziś, kiedy Ignaś ma 11 miesięcy i jeszcze dwa tygodnie temu jadał tylko jeden stały posiłek dziennie i to łyżeczką, wiem, że całe to terroryzowanie BLW jest głupotą i trochę straconym czasem. Ja wiem, że szarpanie się z 5 posiłkami ze słoiczka to przesada, ale równie absurdalne jest, że dziecko w tym wieku pije 6 razy dziennie mleko a stały posiłek je tylko raz. Sorry Kochani, ale wprowadzanie BLW zaczęłam chyba we wrześniu, i do dzisiaj Ignaś nie najada się w ten sposób i zabawa kończy się mlekiem. Dobra, nie będę się tu teraz rozpisywać napiszę innym razem...


   Dzień Ignaśka zaczyna się ok. 4-5:00, dostaje mleko i zazwyczaj ma już nastrój skłonny bardziej do zabaw niż do spania;-) Ostatecznie, po przepychankach w naszym łóżku i drzemce budzi się o 8:00 i wstaje razem z nami. Około dziewiątej jemy śniadanie, potem gry, zabawy, drzemka, obiad, spacer, drzemka, zabawy, posiłek, zabawy + marudzenie, o 18:00 kąpiel, mleko i spanie. Tak jak pisałam, czasami budzi się jeszcze ok. 23:00 i 2:00 a czasami nie.
   Pieluchujemy niezmiennie wieloroazowo, zaczynam go sadzać na nocniku, jak do tej pory z jednorazowym sukcesem;-)
   Stan uzębienia wynosi pięć sztuk! Plus wyrzynająca się górna i dolna dwójka :-)
   Nowe umiejętności... Oj, zmienia się. Czy mówiłam już, że Ignaś stoi, chodzi za jedną rękę, stoi bez trzymanki do 20 sekund, robi bez trzymania 3 kroki..? To jeszcze: podciąga się na meblach (blat stołu), wchodzi po schodach na czworaka, pamięta układ mieszkania i codziennie rano sprawdza czy wszystko jest na miejscu. Potrafi otwierać szuflady (niestety) i uchylone drzwi. Doskonali uchwyt szczypcowy! :D Zakres słownictwa powiększa się sukcesywnie, zna już: baba, tata, mama, lala i próbuje powtarzać "miau". 
   Jest z nim całkiem wesoło, teraz widzę jak bardzo dużym chłopce stał się przez ten czas, jak wiele rozumie i celowo wykonuje czynności. Niesamowite to obserwować! :-)

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Nowy rok i wyniki konkursu

   Witajcie w Nowym Roku... Poprzedni przyniósł mi wiele atrakcji, więc nawet nie wiem co powinnam myśleć o tym nadchodzącym ;-) Oby nie było gorzej! Życzę sobie wielu cudownych chwil z Księciuniem i Ukochanym, liczę, że sprawnie uda mi się skończyć studia w pierwszym półroczu 2015 i wyjedziemy na długie, fajne wakacje. Pod koniec roku będę chciała zająć się szukaniem pracy, więc trochę szczęścia też by się przydało w tej kwestii... ;-)
   Wam również życzę wspaniałych chwil, zdrowia i realizacji Waszych marzeń, bo zawsze uważam, że to w sumie najważniejsze. 

   W sprawie konkursu: tak jak obiecywałam przynoszę dzisiaj wyniki! Spośród nadesłanych propozycji Ania wybrała jedną, która spodobała jej się najbardziej i jest to...

Co pierwsze widzi moja córka po przebudzeniu? Co najbardziej lubi badać rączką podczas, gdy jest przy piersi? Jaki obraz pozostaje jej pod powiekami, gdy zapada w sen? Moja twarz. Twarz, która choć ta sama, nabrała nieco innego wyrazu odkąd zostałam mamą. Choć rzadziej umalowana, mniej pielęgnowana, ma w sobie unikalny blask, jaki daje jej przepełniająca mnie miłość. Ten blask jednak jest czasem słabiej widoczny, gdy nie śpię kolejną noc z rzędu, gdy zabraknie sił, by po wieczornych bojach z rosnącymi ząbkami zrobić sobie jeszcze maseczkę. Dlatego jakiś przyjemny zabieg rewitalizujący na twarz byłby dla mnie wielką przyjemnością i chwilą oddechu od codziennych obowiązków:)

Autorką tego tekstu jest...
Kasia Chmielewska-Walas

Kasi gratuluję i zapraszam do skontaktowania się z Anią! ;-)