środa, 23 grudnia 2015

Spotkanie Mamy BlogOFFują

   Udało się! Wiele miesięcy ciszy na łódzkim, parentingowym gruncie, ale długo wyczekiwane spotkanie odbyło się! Poprzednie, choć dokładnie w tym samym miejscu (rodzinnej kawiarni Smykawce w Łodzi) nie dorównywało wczorajszemu pod względem organizacji nawet w połowie. Ale bez słodzenia! Organizatorki dały z siebie naprawdę wiele, zaprosiły 20 uczestniczek, ekspertów od dietetyki i brafittingu, zorganizowały obiad i przekąski, było stoisko z ubrankami, licytacja charytatywna i tona prezentów. Wow, dały radę ;-) To wszystko ogarnęły dwie niepozorne dziewczyny: Iza i Joasia ;-)











   Nie da się opowiedzieć atmosfery jaka panowała na spotkaniu. Pomimo, że przychodząca na nie znałam Izę i ledwie dwie blogerki z widzenia, wychodząc miałam wrażenie, że znam się z całą Wesołą Gromadą od lat. To chyba najlepszy dowód na zsocjalizowanie ;-)
   Cieszę się, że miałam okazję poznać blogerki ze wspólnej ziemi, bo czytając blogi to jedno, ale drugie to wrażenie przy spotkaniu. No i te historie i gesty i głos, których nie widać na monitorze...





   Poprzednie spotkanie było mniej oficjalne więc i teraz nie spodziewałam się żadnych atrakcji od sponsorów. A jednak, uczestniczki opuściły spotkanie z torbami w dłoniach. Pośród licznych sponsorów, zaproszeń, bonów zniżkowych najhojniej obdarowali...

Alma24, którą znam nie od dziś, regularnie zamawiam zakupy do domu i od zawsze mam o nich bardzo dobre zdanie. Rarytasem z paczki od Almy jest aromatyczna sól z suszonymi ziołami. Fajnie, że trafiły mi się kosmatyki Oillanu, bo nie miałam okazji ich jeszcze używać a teraz chcę zmienić płyn do kąpieli dla Ignaśka.


Drogeria Natura, rzadko bywam, bo nie mam nigdzie po drodze ale jestem ciekawa tej serii kosmetyków więc może zmienię trasę spacerów ;)


Wola, och! Pokochałam te bawełniane skarpetki, są ekstra mięciutkie! Chętnie wykorzystam otrzymaną zniżkę na więcej tych skarpetek!


Kobo, nie znam, ale szminka w błyszczyku jest rewelacyjna! Gęsta i aksamitna, z ciekawością poznam pozostałe produkty...


Monello, dzięki nim Ignaśko ma modny zestaw czapka i komin, może faktycznie przesadzam z "funkcją ponad formę"...? PS. Dresy w byczki są genialne!


   Wśród prezentów pojawiły się również bon od DPAM, którego niestety nie zdarzyłam zrealizować :(



   Cieszę się ze spotkania i serdecznie dziękuję Organizatorkom i Uczestniczkom, liczę, że zaowocuje ono również tymi mniej oficjalnymi spotkaniami. Bo to co tam się działo... :-D

Do następnego!

Za udostępnienie zdjęć dziękuję Dorocie Rojek oraz organizatorce Joasi :)

środa, 16 grudnia 2015

Zadbana mama w grudniu

   Zimno, ciemno i jeszcze lekkie obżarstwo... ;) Grube swetry, wysokie kozaki i ocieplane rajstopy. Tak Wam się kojarzy zima? Mnie trochę tak. Ale kto powiedział, że nie może być elegancko w tych okropnie ciepłych ubraniach i tysiącach warstw...? Nie odpuszczam zimą!




Lakier marki Sensique od Drogerii Natura w kolorze 193

   Kolorystyka zdecydowanie zimowa, praktyczne czernie i szarosci króluja w mojej zimowej garderobie. Tym razem z dodatkiem wiosennego, co prawda, pudrowego różu. Paznokcie w ciemnych barwach, muszą być! ;-)

środa, 25 listopada 2015

Sezon infekcji uważam za otwarty

   Właściwie, to już od miesiąca u nas w domu pojawił się stan wirusowy, prawie bez przerwy zbierając żniwa. Choć mamy tylko jedno dziecko, prawie cały czas ktoś jest chory.
   Najniebezpieczniejsi "dawcy" rzecz jasna przebywają w przedszkolu, ale zmęczenie i sezon nie pozostawia suchej nitki na współpracownikach i współpasażerach MPK. Ach. Wizyt u lekarza w ciągu ostatnich tygodni, nawet nie chce mi się liczyć... No, dobra jakieś trzy czy cztery, ale to wciąż dużo! Żadne z nas nie zostało zaszczepione cudowną mocą przeciw grypie, nie łykamy Odpornisiów i nie przestaliśmy widywać się z ludźmi, być może dlatego tak swobodnie czują się u nas te wszystkie infekcje. Mimo tego mam kilka pomysłów na walkę o odporność, bo choć od miesiąca "ciągle coś", to podobno mogłoby być znacznie gorzej i znacznie wcześniej... (Takie plotki na mieście.)


1. Dieta.
Mam wątpliwości co do cudownego uzdrowienia po herbacie z czystka, syropie z malin czy misce kaszy jaglanej. To raczej nisko skuteczne metody przeciwdziałania np. grypie. Ale z całą pewnością byłoby gorzej gdybym codziennie serwowała sok z kartonu, dżem i biały ryż. Poza tym cudowną dietę stosuję od dawna, więc ciężko mi stwierdzić czy to jakoś bardzo pomaga, ale! Ale Ignaś jest podobno najrzadziej chorującym dzieckiem w przedszkolu (strach myśleć co przeżywają pozostali rodzice!).
Jest jednak produkt który faktycznie działa cud przez duże "c". Potrafi postawić na nogi umierającego, choć pomijam tutaj kwestię zapachowo-oddechowe. Mowa o czosnku. Jeżeli tylko przekonacie dziecko do zajadania się 1-2 ząbkami czosnku dziennie, w jakiejkolwiek postaci, macie gwarancję szybkiej poprawy podczas choroby i świetną profilaktykę w zdrowiu! ;-)

2. Hartowanie.
Nie jestem jedną z tych mam, która z radością niczym na widok bluzeczki w przecenie biegnie z dzieckiem do rozchorowanej kuzynki, żeby zahartować (zarazić?) swe dziecię obcymi wirusami. Nie, nie jestem. Za to wierzę, w hartowanie przez spacerowanie;-) Ruch, zabawa czy zwykły wyjazd z wózkiem, byleby wydarzały się regularnie, poprawiają odporność dziecka i to jest fakt. Nie przegrzewam, w pokojach, zwłaszcza w sypialniach jest całodniowe wietrzenie, a na noc zamykamy okna (tnz. rozszczelniamy, większość okien na taką funkcję) i przykręcamy kaloryfery. 

3. Higiena.
No, każdy wie, higiena to podstawa. Ale w okresie Niemadniabezwirusów zdarza mi się przeginać i dobrze mi z tym! (Odbiję sobie w pozostałą część roku :-P) Myjemy dłonie mydłem antybakteryjnym, za każdym razem kiedy jestem poza domem i dotykałam czegokolwiek. Kiedy dojeżdżam do pracy albo wracam do domu, od razu idę do łazienki umyć ręce. A jak nie myję, to wiecie... te żele antybakteryjne. Ok, dłonie są po takiej sterylizacji trochę suche, ale najłatwiejsza droga zarażania to droga kropelkowa, więc warto.
Druga sprawa, to taka, że nie ma picia z tych samych szklanek! Na co dzień nie mam z tym żadnych problemów, bawiąc się pijemy z Ignacym z jednego kubka, karmimy się wzajemnie swoimi widelcami, luz - blues. Ale nie jesienią! Do przedszkola daję mu bidon z wodą z miodem i cytryną (ach, ta dietetyczna indoktrynacja...) i proszę żeby podawać mu tylko to do picia. W innym wypadku cała grupa potrafi odcisnąć swoje małe usteczka na jednej szklance...
W worku "higiena" jest jeszcze jedna rzecz, pranie i mycie zabawek i pościeli. Jeżeli ktoś jest chory zmieniam całą pościel co 2 dni do końca choroby, jeżeli ktoś ma gorączkę, mogę robić to codziennie. Częściej myję plastikowe i drewniane zabawki, a te które da się prać wrzucam do pralki (niektóre plastikowe też to wytrzymują :-P).

   Z wizytą u lekarza, kiedy moje sposoby nie pomagają, czekam dwa dni. Trzeciego biorę Małego pod pachę i idę na rejon. Siebie i męża leczę sama :D Podawanie specyfików z apteki, których z zasady unikam jak ognia, traktuję z rezerwą. Jeżeli to antybiotyk albo steryd dzwonię do mojej mamy (lekarki) i pytam o zdanie, już wielokrotnie odradziła mi faszerowania go zbyt silnym lekiem. Co do innych leków, zazwyczaj marudzę czy nie ma naturalnego zamiennika, (jak musi to też z apteki ale...) żeby skład miał bardziej z lasu niż z laboratorium. Jak już wspominałam, nie jestem buntowniczką mimo wszystko i jeżeli trzeba i na wszystkie moje pytania i wątpliwości słyszę "nie, musi wziąć to i kropka" to grzecznie wykupuję specyfiki i jadę z tematem. Wierzę, że tylko początek sezonu jest taki ciężki i zaraz będzie z górki (naiwność), bo do marca trochę czasu jeszcze zostało...

wtorek, 3 listopada 2015

Zabawa z 1,5 roczniakiem... #2

   Bawimy się książkami! Tak, książki nie tylko się czyta, można się niemi bawić! Półtora roku to jeszcze chwilę przed czytanie ze zrozumieniem ;) Ale nie warto odpuszczać, podobno jakiśtam naukowcy odkryli (bo to wielcy naukowcy i trzeba było to odkrywać), że czytanie dzieciom nawet jeżeli tego nie rozumieją ma na nie fantastyczny wpływ. Między innymi wspomaga naukę mówienia przez osłuchanie. Bo wiadomo, że czyta się inaczej niż swobodnie mówi, skupiany się na tonie i jakości.


   Ale nie samo czytanie to zabawa, dla 19. miesięcznego Ignasia to również (a nawet: przede wszystkim) obrazki. Oglądanie, przewracanie stron, wracanie, dotykanie. Anegdota: raz miał taką fazę jak zobaczył lupę na obrazku, że chciał ją wziąć do ręki i tak śmiesznie szczypał kartkę. W końcu odpuścił, minę miał bardzo zdziwioną. I wreszcie sama nauka mówienia i rozpoznawania rzeczy. 


   Czasami nachodzi mnie myśl, po co uczę go co to jest szyszka czy koniczyna, skoro bardziej przydałoby mi się, żeby znał słowa woda, jeść, kąpać. Ale przecież nie o to tu chodzi, żeby wytrenować go w kilku tematach. Zależy mi, żeby chciał się uczyć, mówić, sięgać po książki, żeby widział fajną zabawę w mówienie i czytanie.

wtorek, 20 października 2015

5 tekstów których nie powiem dziecku

   Są takie zwroty, które pamięta się jeszcze z dzieciństwa i czasami mimowolnie powtarza się je w dorosłości. Powtarzała je matka, babka i stryjenka. Zaczynając od zwykłej psiej kości, po te bardziej wyrafinowane i ukierunkowane tematycznie. Rzecz jasna, skupię się na tych rodzicielskich którymi mogłabym sypać jak ziarnem rzeżuchy na Wielkanoc. Pewnie i Wy znacie te hasła, jeżeli nie z własnego domu, to często zasłyszane na spacerze czy u znajomych.
   Sęk w tym, że choć zapisane w podświadomości jak niechciana uwaga w dzienniczku, odruchowo padają nieprzemyślanie w codziennych sytuacjach. Ale to przecież części tego trudnego słowa na "w"... Wychowywania. Czy naprawdę chcemy w takim duchu kształtować nowe pokolenie? Groźbą? Strachem? Poczuciem winy?
   Ja nie, dlatego nigdy nie powiem mojemu dziecku...


Uwaga, zapachnie Rodzicielstwem Bliskości! ;)
  1. Ale jesteś złośliwy! Robisz to specjalnie!
    To wiodący tekst który pada z ust zniecierpliwionych rodziców kiedy ich maluch zachowuje się właśnie inaczej niż oni by tego chcieli. Słyszałam go setki razy, zwłaszcza kiedy sytuacja jest dosyć nerwowa czyli np. w sklepie albo innym miejscu gdzie rodzice chcą zapomnieć, że przyszli z dzieckiem. Sedno jednak leży w tym, że dziecko nie robi niczego złośliwie bo to domena dorosłych. A już szczytem wszystkiego jest podejrzewać kilkumiesięcznego bobaska, że płacze z premedytacją, żeby wkurzyć rodziców. A jednak! I takich podejrzeń nie brakuje!

  2. Bo przyjdzie pani/baba jaga/potwór i Cie zabierze...
    Żeby Ciebie, Rodzicu, nie przyszedł ktoś zabrać i wymienić na lepszy model. Mania straszenia. Szantaż to nieodłączny element mechanizmu wychowawczego przeważającej części rodziców! Nawet nie wiem jak argumentować beznadziejność tego tekstu... Czy chodzi o to żeby dziecko było permanentnie przestraszone? Czy to profilaktyka? Czy ci Rodzice się czegoś boją?

  3. Nie becz, przecież nic się nie stało!
    W tej formie brzmi ostro, ale często pada w wersji spokojnej, wręcz uspakajającej "Nie płacz Kochanie, nic się nie stało." I w pierwszej i w drugiej jest coś... nie fair. Rodzicowi nic się nie stało, faktycznie, ale dla dziecka przewrócenie się czy utrata zabawki może być tragedią dnia. Lepiej jest okazać zrozumienie i dodać mu wiatru w skrzydłach, zamiast wysyłać sygnał "ja wiem lepiej co ty czujesz". Początkowo miałam problemy z tym zwrotem bo jako pocieszenie często pchał mi się na język, ale w końcu przestawiłam się na inne myślenie, teraz pytam "czy to cię boli?", "przykro mi, że tak się stało, chcesz się przytulić?".

  4. Nie pójdziemy na plac zabaw bo się pobrudzisz.
    Serio?! Nie wstawaj z łóżka bo może się coś wciągu dnia wydarzyć...

  5. Gdybyś się tak nie grzebał, to byśmy zdążyli.
    Nie zawalaj odpowiedzialności na dziecko, to Ty jesteś dorosła i to Twój interes żeby zdążyć się ze wszystkim ogarnąć i być na czas. Często rodzice wycierają swoje spóźnialstwo "no, wiesz, tak się gramolił, że nie mogliśmy zdążyć".
 

   Zgadzacie się ze mną, czy uważacie, że przesadzam i wyolbrzymiam?

niedziela, 4 października 2015

W co się bawię, z 1,5 rocznym dzieckiem...

   W rysowanie i kolorowanie! Wcześniej nie była tym za bardzo zainteresowany i największy zapał miał do zjadania kredki, z tego całego kolorowania. Ale teraz przyszedł czas kiedy bawi go "zostawianie kolorowych śladów" :)



   Przyznam, niestety, że czasami wyobraźnia wychodzi poza ramy... papieru. Trudno. Ścianę można odmalować (dlatego mam cały dom machnięty jedną farbą!), kaloryfer się doczyści, a radość dziecka bezcenna. Oczywiście jest w tym szaleństwie umiar, ale ja sama pamiętam jak rodzice nie robili żadnej checy kiedy plakatówkami malowałam po ścianie. Po paru latach po prostu, zrobili w pokoju gruntowne malowanie, a ja o dziwo, posłusznie malowałam tylko ten kawałek domu na który mi pozwolili...


   Teraz się świetny moment żeby wyposażyć dziecko w sprzęt artystyczny, bo właśnie trwają wyprzedaże artykułów szkolnych. Paczkę kredek kupiłam za niecałe dwa złote, kloki rysunkowe zaczynają się od kilkudziesięciu groszy, z farby nie próbowałam, ale też raczej tania sprawa...

środa, 23 września 2015

Przemeblowanie

   Układ aranżacji wnętrza to rzecz zmienna, prawda? Więc testuję drugi, albo już trzeci, rozkład mebli w pokoju Ignaśka. Łóżeczko przewędrowało na drugi bok pokoju, a razem z nim komoda. Na miejscu łóżka leży teraz dywan z koszem zabawek. Miejsce komody zajął stolik z krzesełkiem, w końcu mój chłopak jest już taki duży... ;) Lada dzień czeka nas rozmontowanie przedniej ściany kołyski, w tym modelu nie da się wyjąć paru szczebli. Liczę, że zdążymy zanim Ignacemu przychodzie do głowy testowanie miękkości podłogi, całym sobą. Z pewnością zarzucić nogę na barierkę umie już od miesiąca!


   Pokój trzyma się początkowych założeń, jest jasny, zawiera kolorowe i różne stylistycznie dodatki, ale jest przy tym minimalistyczny. Jest w nim prawie tylko to, co jest nam niezbędne i czego regularnie używamy. Dla przykładu na komodzie stoi nawilżacz (włączamy codziennie na wieczór i noc), podgrzewać butelek (używany codziennie), lampka (no, wiadomo...) i smoczki (używane codziennie!).
   Oprócz talerzy na ścianie które Ignaś dostał w prezencie urodzinowym i których nie powstydziłby się vintage-hipster, wiszą jeszcze tylko zegar i kalendarz (takie zalatane to moje dziecko, bez kalendarza ani rusz;).
   W pokojowej wnęce stoi szafa, ale ponieważ nie jest nam szczególnie potrzeba (patrz: minimalizm) , chyba niebawem opuści progi tego królestwa a w jej miejsce ulokujemy kącik zabaw... Odkopujemy z mężem dziecięce pragnienia i wymyślamy fachowe konstrukcje ;)
   Oczywiście, w głowie mam plan zasilenia pokoju o dodatkowe łóżeczko, dla starszaka, przy jednoczesnym pozostawieniu kołyski, jeśli wiesz co mam na myśli... ;) Ale na to jeszcze przyjdzie czas!






piątek, 11 września 2015

Internet to nie miejsce dla dzieci?

   Właśnie, że nie! To znaczy tak, to nie jest miejsce dla dzieci. W moim przekonaniu ten produkt powinien być używany przez istoty bardziej świadome niż kilkuletnie dziecko. Zakładam, że nastolatek nie zrobi sobie kuku przez internet ani nie będzie go nadużywał. Nadzieja...


   Po pierwsze: po co mu to? Do czego służy internet mogłabym wymieniać godzinami, ale czy kilkulatek to osoba która powinna zamawiać w e-spożywczaku, szukać odpowiedzi na pytania z zagadnień kulinarnych, planować egzotyczne wakacje czy prowadzić biznesy? Nie. Tego dziecko nie robi i nie powinno, od tych spraw są rodzice. 
   Pozostaje więc sfera rozrywkowa, ale czy naprawę nie jesteśmy w stanie zaoferować dziecku nic ciekawszego niż serfowanie po sieci? Księciunio jest ostatnio maniakiem książek, to dziecko wychowuje się nie dość, że bez internetu to jeszcze bez telewizji! ;) W związku z tym szlachetnym upodobaniem, co jakiś czas wyruszam na łowy po nowe pozycje z działu dziecięcego w pobliskiej księgarni. Oprócz tego miejsca chętnie zaglądam na dział z książkami w hipermarketach, dyskontach czy na straganach. Byłam naprawdę zaskoczona różnorodnością! Oprócz samych książek jest olbrzymia ilość materiału książko podobnego (kolorowanki, naklejanki, wycinanko - wydzieranki), gier planszowych i takich... zręcznościowych, są zestawy ZróbToSam. Często wzdycham, że Księciunio dopiero skończył półtora roku i z dinozaura 3D to on może zrobić konfetti na kanapie a nie model. 

   Po drugie: prywatność dzieci w necie. Pierwsza część była o tym co dziecko może zrobić z internetem i dlaczego nie powinno. Druga część jest o tym co my robimy z dziećmi w internecie.
   Pewnie goście, którzy odwiedzają nas od dawna, zauważyli, jak drastycznie ucięły się posty ze zdjęciami Księciunia a nawet w dużej mierze usunęłam jego zdjęcia. To nie dlatego, że postanowiłam zostać gwiazdą tego bloga i przyćmić moje dziecko ;) ale zrozumiałam, że to nie jest dobre, (ba! to mocno nie w porządku!) Ludzie wrzucają zdjęcia dzieci na potęgę, widać to zwłaszcza na Fejsbuku, Instagramie i na blogach. Wrzucają dzieci w każdym wieku, w każdej sytuacji i stroju, a nawet bez! Są dzieci wyjęte prosto z łona matki, są dzieci które radośnie stawiają pierwsze kroki, ale są też te siedzące na nocnikach albo golutkie w baseniku czy wannie. 
   Tyle się teraz o tym mówi, że w przyszłości zdjęcia dzieci mogą działać kompromitująco, mogą zawstydzać czy w najgorszym wypadku być skradzione i całkiem niefajnie wykorzystane. Już kilka lat po wrzuconej foci, dziecko pójdzie do przedszkola a koledzy z grupy będą wiedzieć jak wyglądał robiąc pierwszą kupę na nocnik. Ale mało tego, nawet usunięte zdjęcie nie znika z sieci, więc będą wiedzieć to również kumple z podstawki, z gimbazy i maturzyści. No, życzę żeby do magisterki internet naprawdę zapomniał o tej niechybnie wrzuconej fotografii. 
 
   To Ignasia życie (i reputacja) i nie chcę fundować mu takich atrakcji, zdjęcia trzymam w albumie, nie na fejsie ;) Teraz to Rodzic jest odpowiedzialny za uczestnictwo dziecka w sieci, ale czy faktycznie będą tego konsekwencje w przyszłości, czy poniesie je dziecko..? A może przesadzam? Kogo obchodzą nasze dzieci... ;)

piątek, 28 sierpnia 2015

Jesienna kolekcja z drugiej ręki

   Minimalizm pochłania mnie bez końca i ilość ubrań w naszych szafach niebezpiecznie spada. O ile dorośli mieszkańcy naszego domu znoszą to z honorem, o tyle z tym Małym jest problem, bo nogawki są już za krótkie a garderoba pustoszeje. Nie ma co, przyszła pora skompletować kilka nowych egzemplarzy, szczególnie, że idzie jesień...

     Jako zwolenniczka nie tylko minimalizowania dóbr, ale również entuzjastka ekologi, rzecz jasna idę na łowy do lumpeksu! 


   Asortyment sklepu rzadko mnie zadawała, bo szukam rzeczy naprawdę dobrej jakości i takich które mi się podobają a nie są tylko całkiem niezłe jak na używane. To coś musi być naprawdę ekstra, pasować rozmiar, kolor, krój i poziom zużycia.

   Od razu przyznaję się, że łowca ze mnie kiepski i tylko w nielicznych wypadkach wychodzę z lumpeksu z zakupami :-/ Dlatego czego nie znajdę tam, znajdę na internetowych aukcjach, bo tutaj czuje się jak ryba w wodzie i kiedy siadam do zakupu - kupuję!


   Oprócz używanych ciuszków dziecięcych kupiliśmy wózek spacerowy. Chodziło nam o coś naprawdę prostego bez bajerów. Potrzebowaliśmy go na podróż samolotem i każdy dodatkowy gadżet był dla nas tylko zbędną dodatkową wagą. Kupiliśmy go za pięćdziesiąt złotych dwa osiedla od naszego domu, ogłoszenie znaleźliśmy w internecie. Inna używana rzecz to ręczny laktator Avent. Popadałam w paranoję co do faktycznej sprawności elektrycznej Medeli i na wszelki wypadek kupiliśmy ręczny. Oczywiście nic mi to nie pomogło, ale zakupy był z drugiej ręki i również w Łodzi. Całkiem okazjonalnie kupiłam wielką stertę tetry bardzo dobrej jakości, a wiadomo jakie ilości pieluch są używane przy niemowlaku... ;) Był jeszcze nawilżacz powietrza i pewnie coś jeszcze czego teraz nie pamiętam...

   Są przedmioty których z pewnością nie warto kupować używanych, np. nie kupiłabym używanych butelek czy smoczków dla dziecka. Wózek (ten codzienny) uznaliśmy, że też lepiej kupić nowy choć to spory wydatek, uważamy, że przy więcej niż jednym dziecku warto. Właściwie... hm, jak tak teraz myślę, to nie przychodzi mi nic do głowy czego bym nie kupiła używanego, bo nawet pieluszki wielorazowe bym kupiła...


   Kolejna strona medalu tych zakupów to kwestia finansowa, nie dość, że kupowanie używanych rzeczy jest ekologiczne (nie potrzeba wytwarzać nowych produktów ani zawalać śmietnisk) to jest również ekonomiczne. Można kupić coś za część faktycznej ceny, a często rzeczom niewiele brakuje do ideału ze sklepowej półki.