piątek, 20 stycznia 2017

Moje naturalne kosmetyki - nowości

   Przez kilka miesięcy od ostatniego takiego postu, miałam okazję wypróbować kilka nowych kosmetyków które mieszczą się w kategorii kosmetyków bio, eko czy naturalnych. Tym razem było nieco inaczej, bo ciąża dała mi się trochę we znaki jeżeli chodzi o potrzeby skóry i musiałam poszukać produktów bardzo nawilżających. Nie obyło się niestety bez dermokosmetyków Avene i La Roche Posay. Ale teraz o tym co poznałam i zostanie u mnie na dłużej... 


Clarins olejek, używam go do smarowania ciążowego brzucha i piersi. Ma bardzo intensywny, ziołowy zapach ale jest fantastyczny! Cena to niestety 225 zł.

Weleda olejek przeciw rozstępom. To drugi, a właściwie pierwszy olejek na brzuch jakiego używałam, ale nie zdążyłam mu zrobić zdjęcia zanim wyrzuciłam puste opakowanie. Również ziołowo pachnący olejek którego używałam z dużą przyjemnością. Cena znacznie niższa ok. 65 zł.



Olej kokosowy, spożywczy. Delikatny zapach, oleisto - maślana konsystencja i intensywne nawilżenie. Myślę, że ze spokojem będę go używać dla niemowlaka. Cena takiego oleju to ok. 20 zł.


Sylveko krem na noc. Odkryłam tą markę zdecydowanie za późno, super skład, miły zapach, dosyć oleista konsystencja jest spowodowana dużą ilością olei i masła shea. Mocno nawilża. Cena ok. 20 zł.


Vianek to ten sam producent co Sylveko. Genialnie pachnąca maseczka z peelingiem. Używam jej 2 razy w tygodniu, delikatnie peelinguje ale za to bardzo mocno nawilża, mogłabym nie używać po niej kremu do twarzy. Z tej samej serii posiadam żel do mycia twarzy ale zdarłam z niego naklejkę więc zdjęcia nie robiłam. Cena ok. 18 zł.

   Zdaje się, że w najbliższym czasie przystopuję z zakupami kosmetycznymi. Po pierwsze to co mam mi jeszcze na długo starczy, a po drugie mogę nie mieć wielu okazji do zakupów przy drugim Maluchu ;) A poza tym wiecie, minimalizm...


piątek, 2 grudnia 2016

Trzeci trymestr

   Serio? Nie mogę w to uwierzyć! Wcale nie chodzi mi o to, że już odliczam tygodnie do porodu a nie miesiące. Chodzi o to, że w poprzedniej ciąży miałam czas i siły rozpisywać się co do tygodnia nad każdym mijającym tygodniem, a teraz nawet miesięcy nie ogarniam i dopiero trymestrami czas mi ucieka! Łał...


   Dokładnie jutro zaczynam 29. tydzień, gdy sobie wspominam poprzednią ciąże liczę, że to pięć tygodni przed niespodziewanym porodem. Ale jak to mówią, każda ciąża jest inna... ;) 

   Samopoczucie dopisuje mi, choć nie jestem wyjątkiem którego nie dotyka cowieczorna zgaga, bóle pleców, zadyszka czy poczucie bycia wielorybem. W tych sprawach niewiele się różni ta ciąża od poprzedniej. Takie tam ciążowe standardy... 
   Ze zgagą walczę jak w poprzedniej ciąży, jem małe porcje, często i lekkostrawnie, ale ostatecznie pomaga głównie tabletka. Na bóle pleców mam dwa sposoby, po pierwsze wymieniliśmy poduszki na takie wyprofilowane (z Ikei), są twarde ale wysokie i bardzo dobrze mi się na nich śpi. Po drugie joga! Zaczęłam ją praktykować kilka miesiący po urodzeniu Ignasia, kiedy potrzebowałam spokojniejszego ruchu którym uzupełnię intensywne ćwiczenia fitnessowe. Wkrótce wyszły na jaw problemy z tarczycą i musiałam zupełnie zrezygnować z fitnessu, ale z jogi... nie;) W ciąży jest trochę inaczej, pierwszy trymestr na ćwiczenia odpada, w drugim chodziłam na zajęcia z grupą, jak zawsze. Odkąd moje potrzeby coraz bardziej mijają się z możliwościami reszty osób na zajęciach, zaczęłam ćwiczyć pod okiem mojej instruktorki w domu. Uwierzcie mi, że joga czyni cuda na różne ciążowe dolegliwości a moja kochana joginka ukończyła szkolenie z zakresu jogi dla ciężarówek.
Co do zadyszki, cóż, wiele się tutaj nie zdziała. Gdyby nie ona pewnie pędziłabym jak szalona zapominając, że jestem w ciąży. Staram się stopować kiedy źle się czuję, jeżeli wychodzę z domu wybieram krótkie trasy z możliwością na przerwę. Niestety, odczuwam bardzo ciążę w dwupoziomowym mieszkaniu, codzienne wchodzenia kilkanaście razy po schodach męczy jak cholera...

   Przygotowania do nadejścia drugiego dziecka, jak część z Was pewnie wie, są daleko odbiegające od tych pierwszych, kiedy z obłędem wyliczało się w głowie litanię rzeczy to przygotowania, kupienia, załatwienia itd. Większość rzeczy jest, właściwie nie planuję żadnych zakupów oprócz środków higienicznych. Chyba już wszystkie pożyczone rzeczy udało nam się odzyskać, ach, czekamy jeszcze tylko na powrót przewijaka. Zostało mi wypranie tekstyliów, że tak powiem, i odświeżenie sprzętów, wózka, fotelika, laktatorów. 

   Zostało jeszcze jedno do zrobienia... przygotowanie Ignasia na ten moment kiedy zniknę z domu a po kilku dniach wrócę z Maluchem i od tej chwili wiele się zmieni ;) Macie jakieś rady na tą "poważną" rozmowę?

piątek, 4 listopada 2016

Minimalizm w dziecięcej szafie

   Dzisiaj trochę o praktyce w moim minimalistycznym wydaniu. Jak wiecie, skłonność do pozbywania się rzeczy oraz bardzo przemyślane zakupy to moja codzienność. Początkowo stosowałam minimalizm pośród przedmiotów należących do mnie, żeby z czasem zająć tą filozofią dom i resztę domowników (o ile mi się to udaje...). 
   Tym razem zajrzymy do pokoju Ignasia, ale dokładnie to do jego szafy. Pokażę Wam jakich rozmiarów ona jest, ile ciuchów się tam mieści i ile potrzeba ich przy niespełna trzyletnim przedszkolaku.


   Miejsce. Szafa mojego syna to duże słowo, bo z całej "komody" zaledwie jedna szuflada jest przeznaczona na ubrania. Reszta to zabawki, pieluchy wielorazowe i dziecięce gadżety. Szuflada jest duża i głęboka, spokojnie zmieściło się w niej pięć stosików małych ubrań i przegroda na bieliznę.



   Ilość. To jest sprawa zależna od tego, jak często wstawiamy pranie. Przyzwyczajona wielorazówkami do codziennego odpalania mojej ulubionej w domu maszyny, jestem skłonna robić jedno pranie dziennie (ale bardzo często robię ponad normę). Co w praktyce, daje mi 1-2 prania dziecięcych rzeczy tygodniowo. Ignacy w tym wieku rzadko zmienia strój w ciągu dnia, najczęściej dzieje się to w przedszkolu. Mogłabym w zupełności wstawiać pranie raz w tygodniu i wychodząc z takiego założenia mam tyle zestawów, żeby nie prać przez mniej więcej tydzień. Szybko można obliczyć, że potrzebuję maksymalnie:
  • 7 par spodni
  • 7-10 podkoszulek / koszulek ("góry" częściej się brudzą, więc na tydzień potrzeba mieć ok. 3 w zapasie)
  • 7 par skarpetek, sezonowo rajstopy
  • 3-4 bluzy (u nas brudzą się mniej i często nadają na następny dzień)
  • 2 piżamy
  • sandałki/buty zimowe
  • buty sportowe
  • kalosze
  • kapcie
  • 2 kurtki, w tym jedna przeciwdeszczowa (z kurtkami mam tak, że wiosną i jesienią kiedy dzieci bawią się w przedszkolnym ogrodzie, kurtka tego dnia nadaj się tylko do prania, więc muszę mieć w zapasie drugą na następny dzień, gdyby tamta nie zdążyła wyschnąć)
  • czapka, szalik i rękawiczki - wszystko w podwójnym zestawie na wypadek zagubienia lub zabrudzenia

   Jeżeli naliczyłaś w zbierze ciuchów swojego dziecka więcej elementów niż wypisałam, posiadasz w domu sprawną pralkę, nie lubisz zalegających brudnych ubrań i jesteś entuzjastką minimalizmu, to wiedz, że możesz nad tym popracować ;)

   Prawda jest taka, że siedmiu par spodni z całą pewnością Ignaś nie ma, podkoszulek pewnie też, ale ja naprawdę nie lubię mieć nadmiaru który miałby leżeć i czekać w koszu z brudną bielizną na swoją kolej. Jeżeli jakaś rzecz jest mi wyjątkowo potrzebna to wstawiam małe pranie, czasami dorzucę coś "dorosłego" i po sprawie.
   Dzięki posiadaniu małej ilości ubrań nie potrzebuję mięć dużej szafy, dużego kosza na pranie, dużej pralki i dużej suszarki do ubrań. Czy to nie są świetne powody żeby ograniczyć te dobra?    Rozumiem, że każdy ma inne potrzeby i różne priorytety, np. priorytet odpoczynku od ciągłego prania. Warto jednak, zastanawiając się nad zawartością szafy, zacząć od pytania "Jak często wstawiam pranie?". To jak wzór matematyczny...

ilość ubrań = dzienna ilość elementów x (ilość dni pomiędzy praniami + 1)

Z tym, że tutaj są liczone wszystkie elementy razem (dół, góra, bielizna) ale można osobno i nie zakłada to faktu, że np. spodnie nadają się na dwa dni (to w przypadku dorosłych).

   Dosyć gadania! Sami zobaczcie jak to wygląda... ;)

koszulki

bluzy

podkoszulki

spodnie / szorty

piżama i pajacyk

   Z "serii" minimalizm w praktyce pisałam już np. o torbie na spacery oraz pokoju Ignasia (choć teraz wygląda zupełnie inaczej...;) ale o tym wkrótce). O teorii minimalizmu w rodzicielstwie tutaj oraz minimalizmie w życiu matki tutaj.

środa, 28 września 2016

Posłałam 13. miesięczne dziecko do przedszkola

   I wcale tego nie żałuję
   Czas sprzyjał posłaniu Ignasia na kilka godzin dziennie do miejsca gdzie są inne dzieci, obcy dorośli a ja będę miała te cztery godziny na pracę. Dla niego to rozwój, obserwacja starszych dzieci (co przypomina trochę relacje w rodzeństwie), samodzielność. Dla mnie radość z uczestnictwa Ignasia w życiu społeczności przedszkolnej (z nawiązywania relacji), możliwość zajęcia się sobą (to w końcu bardzo ważny element bycia szczęśliwą mamą!), samorozwoju i oczywiście czas na obowiązki ;)


   Przedszkole. Wybór przedszkola był dla nas właściwie oczywisty. Państwowe placówki, oczywiście żłobki a nie przedszkola, były przepełnione i zaproponowana nam miejsce w oddalonym żłobku które nie specjalnie nam się podobało. To jedna strona tego wybierania, a druga... Przez płot, dokładnie przez płot! Mamy prywatne przedszkole przy szkole demokratycznej! Jedyną w Łodzi szkołę, która wychowuje dzieci zgodnie z wartościami Rodzicielstwa Bliskości i porozumienia. No, co za fart! ;) Do tego prowadzą przedszkole w którym zgodzili się przyjąć Ignasia w wieku 13 miesięcy. Zasady funkcjonowania placówki bardzo nam odpowiadają, jest fantastyczne podejście wychowawcze (nie ma kar i nagród, nie ma krzyku, każdy konflikt jest załatwiany przez spokojną rozmowę), dzieci spędzają czas razem (nie ma podziału na grupy wiekowe), nie ma stałych pór drzemek (każdy chodzi spać kiedy chce, o ile chce), placówka jest świecka (nie wisi nigdzie żaden krzyż), jest zakaz przynoszenia słodyczy a jadłospis jest dostępny w trzech wariantach itd. Dużym plusem było to, że zgodzili się na pieluszki wielorazowe, co jest wyjątkiem wśród żłobków.

   Początek. Tak więc, nasz Roczniak zaczął chodzić pięć razy w tygodniu na cztery godziny dziennie do sąsiedzkiego przedszkola. Ignacy pierwszego dnia, kiedy we dwójkę przyprowadziliśmy go z zamiarem zostania przeze mnie na "dzień adaptacyjny", pobiegł od razu do sali gdzie bawiły się dzieciaki i nie zwracając na nas-rodziców najmniejszej uwagi przystąpił do zabawy. Opiekunka pożegnała nas z uśmiechem, po czterech godzinach odebrałam zadowolonego Ignaśka do domu... ;)

   Asortyment. Jako minimalistka i w tej kwestii podeszłam rozsądnie co do ilość gadżetów związanych z chodzeniem do przedszkola. Przede wszystkim, Ignaś potrzebował pieluch więc codziennie szykowałam czyste pieluszki, nieprzemakalny worek na wielorazówki i mokre chusteczki. Przez pierwsze pół roku, kiedy chodził na cztery godziny, zdecydowałam się sama przygotowywać dla niego posiłki więc codziennie szykowałam pojemnik z obiadem np. kaszą z warzywami i drugi z owocami/sucharkami/bakaliami. W przedszkolu dzieci mają cały czas dostęp do wody (zwykłej wody, nie żadnego kompotu, soku czy herbaty), więc picia zazwyczaj nie szykowałam, chyba że zależało mi np. na rumianku albo czystku. Kiedy zaczął przychodzić na sześć, a potem na więcej godzin, zdecydowaliśmy się na wykupienie posiłków. Musieliśmy kupić antypoślizgowe buty, ale zazwyczaj Ignaś biega po przedszkolu na bosaka (tak podobno jest zdrowo). Oprócz tego na bieżąco kontroluję czy ma w szafce czyste ubrania na zmianę, regularnie wymieniam szczoteczkę do zębów i donoszę pastę.

   
    Najczęściej spotykam się ze dwoma skrajnymi opiniami na temat naszego wyboru. Jedni rodzice uważają, że zrobiliśmy bardzo dobrze i sami chętnie posłaliby roczniaka do przedszkola, zaczynając od kilku godzin dziennie. "Opozycja" mówi, że to straszne zostawiać tak małe dziecko pod opieką obcych ludzi, dodają, że dziecko nie rozwija się tak szybko jak będąc z mamą. A Wy, co o tym myślicie? 

środa, 14 września 2016

Dwa plus dwa

   Znowu! Powtórka sprzed trzech lat. Znowu jest lato, nudności bez końca, znowu chciałam "przetrwać pierwszy trymestr", znowu wyczekuję brzucha, znowu miewam zachcianki, znowu wakacje przekładaliśmy. W końcu znowu jestem w ciąży ;)  


   Tyle rzeczy dzieje się tak samo, a jednak jest zupełnie inaczej kiedy "na pokładzie" jest już jeden żeglarz. Przede wszystkim, w co nigdy nie wątpiłam słuchając doświadczonych koleżanek, czas w drugiej ciąży biegnie! O ile, w pierwszej pochłonięta byłam studiami, projektami i zaliczeniami przed sesją, o tyle, teraz mam więcej obowiązków związanych ze Starszakiem.
   Druga ciąża to dla mnie większy spokój w głowie. Nie przejmuję się kiedy coś tam mnie ciągnie w brzuchu, wiem, że to więzadła. Nie łykam garści suplementów, nie czytam bez przerwy "mojej ciąży tydzień po tygodniu", jestem spokojniejsza.
   Zmienia się też podejście do wyprawki która w pierwszej ciąży była dla mnie sporym zajęciem. Teraz kiedy wszystko co jest potrzebne do opieki nad dzieckiem już mamy, plus minimalizm, podchodzę do spraw zakupów przed narodzinami kolejnego członka rodziny, bardzo hobbistycznie. Jeżeli czuję, że muszę coś kupić albo wymienić stawiam na jakość, trochę na oryginalność a może nawet dizajn.

   Właśnie jestem w 17 tygodniu, a spodziewany termin narodzin drugiego dziecka mamy na drugą połowę lutego. Ignaś miał się urodzić w połowie marca, a nie 3 lutego, więc do terminów porodu podchodzę z rezerwą. Oby jednak szło zgodnie z planem ;)

piątek, 24 czerwca 2016

Torebka na szybkie wyjścia

... kryje skarby! ;) To wie każda mama od morza, po góry. Dobrze przygotowana mama, czyli na każdą okazję, nie powstydzi się posiadać w torbie (tej z nazwy "dla dziecka") podręcznej wersji swojej łazienki, apteki i lodówki. A, i jeszcze sklepu z zabawkami!


   Mimo usilnych starań i tak setki razy przeklinamy pod nosem, że tej cholernej gumki do włosów/latarki/dodatkowej pary skarpetek (niepotrzebne skreślić) akurat, kurcze, nie mamy! Biegniemy do najbliższego sklepu po zaopatrzenie, a do domu wracamy z kolejnym zestawem smoczków, plastikowych łyżeczek do karmienia czy szesnastą czapeczką. 
   Jako minimalistka i mama z ponad dwuletnim stażem również staram się być przygotowana i obrałam nawet zasadę dwustopniowego zaangażowania w wyprawę. W praktyce oznacza to, że mam wersję na małe spacery (w obrębie miasta, maksymalny czas wyjścia 3 godziny) i na te większe wyjścia (wypad za miasto, odwiedziny rodziny, cały dzień poza domem).
    Pierwszy wariant składa się ze:

  • małej paczki mokrych chusteczek, uwielbiam to rozwiązanie, nie zdarzyło mi się zużyć więcej nie 5 chusteczek podczas małego spaceru
  • pieluchy, jedna wielozówka + woreczek, choć czasami na dnie torby leży "tak na wszelki wypadek" jednorazówka, to o ile jesteśmy gdzieś w pobliżu apteki (można kupować tam pieluchy na sztuki) to nie ma afery
  • smoczka, tak, tak, wiem, Ignaś to stary chłop, ale zdarza mu się zasypiać w asyście smoczka, zwłaszcza kiedy jest pora drzemki a właśnie jesteśmy poza domem
  • przekąski, sucha, słodka i niebrudząca czyli bakalie, w przeciwieństwie do zapychających (co czasami się przydaje kiedy perspektywa obiadu jest daleka)  chrupek kukurydzianych/jaglanych zajmują mało miejsca a długo się je przeżuwa, wiecie o co chodzi.. ;)
  • czasami zabieram jeszcze 200 ml butelkę z wodą, jak jest gorąco, a jak nie, to najwyżej kupuję coś po drodze
  • poza tym "na stałe" mam w torebce mikro gadżety takie jak łyżeczka jednorazowa, plaster i gazik odkażający

i to właściwie wszystko w kwestii małego spaceru. Na wyjście całodzienne zabieram dodatkowo:
  • więcej pieluch, w sumie ok. 5 sztuk
  • zamiast małej butelki z wodą dla samego Ignasia biorę 0,5 l wody, albo pijemy "na mieście"
  • więcej jedzenia, ale jemy "na mieście"
  • jedną zabawkę, najlepiej taką wielofunkcyjną, książkę, auto albo łopatkę do piasku
  • jeżeli jest lato, krem z filtrem, najlepiej w wersji mini
   To tyle z wnętrza mojej torebki, a jak jest u Was? ;)

wtorek, 31 maja 2016

Lunchbox#kwiecień

   Totalnie nie nadążam! Czy ten czas nie mógł by na chwilę stanąć w miejscu i na mnie zaczekać?! Kwiecień jeszcze nie całkiem wiosenny "na talerzu" ale już czekam na smaki wiosny, no i lata ;)

makaron sojowy z pieczarkami i groszkiem

ryba z kaszą gryczaną niepaloną i sałatka z ogórka

musli z kiwi, chia i jabłkiem

falafle z kaszą kuskus z czarną fasolą


placki owsiano-jaglane z tartym jabłkiem

falafel i sałatka pomidorowo - ogórkowa

   Aż zrobiłam się głodna...