środa, 25 listopada 2015

Sezon infekcji uważam za otwarty

   Właściwie, to już od miesiąca u nas w domu pojawił się stan wirusowy, prawie bez przerwy zbierając żniwa. Choć mamy tylko jedno dziecko, prawie cały czas ktoś jest chory.
   Najniebezpieczniejsi "dawcy" rzecz jasna przebywają w przedszkolu, ale zmęczenie i sezon nie pozostawia suchej nitki na współpracownikach i współpasażerach MPK. Ach. Wizyt u lekarza w ciągu ostatnich tygodni, nawet nie chce mi się liczyć... No, dobra jakieś trzy czy cztery, ale to wciąż dużo! Żadne z nas nie zostało zaszczepione cudowną mocą przeciw grypie, nie łykamy Odpornisiów i nie przestaliśmy widywać się z ludźmi, być może dlatego tak swobodnie czują się u nas te wszystkie infekcje. Mimo tego mam kilka pomysłów na walkę o odporność, bo choć od miesiąca "ciągle coś", to podobno mogłoby być znacznie gorzej i znacznie wcześniej... (Takie plotki na mieście.)


1. Dieta.
Mam wątpliwości co do cudownego uzdrowienia po herbacie z czystka, syropie z malin czy misce kaszy jaglanej. To raczej nisko skuteczne metody przeciwdziałania np. grypie. Ale z całą pewnością byłoby gorzej gdybym codziennie serwowała sok z kartonu, dżem i biały ryż. Poza tym cudowną dietę stosuję od dawna, więc ciężko mi stwierdzić czy to jakoś bardzo pomaga, ale! Ale Ignaś jest podobno najrzadziej chorującym dzieckiem w przedszkolu (strach myśleć co przeżywają pozostali rodzice!).
Jest jednak produkt który faktycznie działa cud przez duże "c". Potrafi postawić na nogi umierającego, choć pomijam tutaj kwestię zapachowo-oddechowe. Mowa o czosnku. Jeżeli tylko przekonacie dziecko do zajadania się 1-2 ząbkami czosnku dziennie, w jakiejkolwiek postaci, macie gwarancję szybkiej poprawy podczas choroby i świetną profilaktykę w zdrowiu! ;-)

2. Hartowanie.
Nie jestem jedną z tych mam, która z radością niczym na widok bluzeczki w przecenie biegnie z dzieckiem do rozchorowanej kuzynki, żeby zahartować (zarazić?) swe dziecię obcymi wirusami. Nie, nie jestem. Za to wierzę, w hartowanie przez spacerowanie;-) Ruch, zabawa czy zwykły wyjazd z wózkiem, byleby wydarzały się regularnie, poprawiają odporność dziecka i to jest fakt. Nie przegrzewam, w pokojach, zwłaszcza w sypialniach jest całodniowe wietrzenie, a na noc zamykamy okna (tnz. rozszczelniamy, większość okien na taką funkcję) i przykręcamy kaloryfery. 

3. Higiena.
No, każdy wie, higiena to podstawa. Ale w okresie Niemadniabezwirusów zdarza mi się przeginać i dobrze mi z tym! (Odbiję sobie w pozostałą część roku :-P) Myjemy dłonie mydłem antybakteryjnym, za każdym razem kiedy jestem poza domem i dotykałam czegokolwiek. Kiedy dojeżdżam do pracy albo wracam do domu, od razu idę do łazienki umyć ręce. A jak nie myję, to wiecie... te żele antybakteryjne. Ok, dłonie są po takiej sterylizacji trochę suche, ale najłatwiejsza droga zarażania to droga kropelkowa, więc warto.
Druga sprawa, to taka, że nie ma picia z tych samych szklanek! Na co dzień nie mam z tym żadnych problemów, bawiąc się pijemy z Ignacym z jednego kubka, karmimy się wzajemnie swoimi widelcami, luz - blues. Ale nie jesienią! Do przedszkola daję mu bidon z wodą z miodem i cytryną (ach, ta dietetyczna indoktrynacja...) i proszę żeby podawać mu tylko to do picia. W innym wypadku cała grupa potrafi odcisnąć swoje małe usteczka na jednej szklance...
W worku "higiena" jest jeszcze jedna rzecz, pranie i mycie zabawek i pościeli. Jeżeli ktoś jest chory zmieniam całą pościel co 2 dni do końca choroby, jeżeli ktoś ma gorączkę, mogę robić to codziennie. Częściej myję plastikowe i drewniane zabawki, a te które da się prać wrzucam do pralki (niektóre plastikowe też to wytrzymują :-P).

   Z wizytą u lekarza, kiedy moje sposoby nie pomagają, czekam dwa dni. Trzeciego biorę Małego pod pachę i idę na rejon. Siebie i męża leczę sama :D Podawanie specyfików z apteki, których z zasady unikam jak ognia, traktuję z rezerwą. Jeżeli to antybiotyk albo steryd dzwonię do mojej mamy (lekarki) i pytam o zdanie, już wielokrotnie odradziła mi faszerowania go zbyt silnym lekiem. Co do innych leków, zazwyczaj marudzę czy nie ma naturalnego zamiennika, (jak musi to też z apteki ale...) żeby skład miał bardziej z lasu niż z laboratorium. Jak już wspominałam, nie jestem buntowniczką mimo wszystko i jeżeli trzeba i na wszystkie moje pytania i wątpliwości słyszę "nie, musi wziąć to i kropka" to grzecznie wykupuję specyfiki i jadę z tematem. Wierzę, że tylko początek sezonu jest taki ciężki i zaraz będzie z górki (naiwność), bo do marca trochę czasu jeszcze zostało...

5 komentarzy :

  1. Ja mam inną taktykę, póki co działa. Julia ma 2 latka i 2 razy brała leki na gardełko.
    Nie bzikuję na punkcie higieny, tak jak np moja kuzynka. Jasne, myjemy rączki, ale nie non stop, po korzystaniu z toalety tak, nie zawsze po przyjściu z podwórka. Uważam, że kontakt z bakteriami jest potrzebny, bo jeśli nie, to jak dziecko ma sie przed nii bronić, skoro non stop czyściutkie i pachnące?
    Jadąc gdzieś, tez nie bardzo sie martwię tym czy wszyscy zdrowi, Julia od małego przebywała z innymi, którzy chorowali (pierwszy raz, kiedy miała 3 tygodnie) i się nie zaraża. Nie uciekałam na widok kataru :)
    Spacerować, spacerujemy, bo lubimy, a nie bo trzeba...obserwując mamy, które codziennie są na dworze nie widzę, by naprawdę spacery hartowały, bo jednak mnóstwo z tych mam ciągle siedzi u lekarza...
    :)

    Czasami przesadne dbanie o czystość nie pomaga, a wręcz odwrotnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To też mi się podoba;-) Do tej pory, przez resztę roku miałam duży dystans do cackania się z tym całym świrowaniem, ale teraz mnie przycisnęło. Zaczęłam pracować i nie mamy z kim zostawiać chorego Ignasia, dziadkowie odpadają, a nianie nie chcą być tylko "na czas choroby". A nie zrezygnujemy z przedszkola na rzecz niania na fultajm bo on uwielbia przedszkole, a my widzimy, że bardzo mu ono służy, oprócz zdrowia... ;)

      Usuń
    2. No fakt...gdyby do przedszkola chodziły tylko dzieci zdrowe to byłoby fajnie, a wiem, że tak nie jest, bo sama znam osoby, które dają dzieci chore i to nie mówię o głupim katarze, a kaszlace z antybiotykiem :(

      Usuń
  2. A ja piję czystek od września i póki co mogę powiedzieć działa zero jakichkolwiek wirusów to samo z Lulcią cisza, my raczymy się czosnkiem jak już coś się do nas przyplącze wtedy idzie w ruch przeciśnięty czosnek, wyciśnięta cytryn i łyżka miodu i taki strop stawia nas na nogi i w okresie jesienno-zimowym obowiązkowo tran. Po za tym pierwszy rok jest najgorszy czy to przedszkole czy żłobek, dziecko musi nabrać odporności, ale to mija.

    OdpowiedzUsuń
  3. My pijemy tran. Niestety ja tez sezon uwazam za otwarty. Pracuje w szpitalu I pewnie przynioslam jakies badziewie. Z poczatku myslalam, ze to wirus, ale wystarczylo 5 dni , ktore prawie mnie wykonczylo fizycznie I psychicznie. Mlody temperatura ciezka do zbicia, starszak tak kaszla, ze sie dusil itp az powiedzialam stop, pojechalismy do lekarza no I zapalenie oskrzeli. Mlody jeszcze dodatkowo zlapal infekcje uszka i niestety obydwoje antybiotyk (pierwszy w tym roku, uff).My starzy umieralismy na infekcje zatok. 2 tygodnie mialam zapchane, nie moglam oddychac, bol glowy przyprawial mnie o zawroty. Po 10 dniach pomaszerowalam do lekarza, ale wyltmaczyla mi, ze zolty katar tez moze miec podloze wirusowe. Kazala wstrzymac sie z antybiotykiem I po dwoch dniach ucisk w zatokach mina. Sukces zawdzieczam czostkowi, a takze inhalacjom z lipy, szalwi I rumianku. Niezastapiona tez jest herbatka z imbiru I czarnego bzu.
    To sie rozpisalam.
    Duzo zdrowka

    OdpowiedzUsuń